Niby posiadam najlepszą na świecie przyjaciółkę, ale
w tej chwili nie chce mnie widzieć. Powiedziała, że to przeze mnie jej idol
stracił życie i powinnam ją zrozumieć, ponieważ jest w żałobie. Według mnie
przyjaciół ma się po to, żeby móc im się wygadać w trudnych chwilach, a ta
właśnie taką była.
Właśnie wtargałam dwie potężne walizki na trzecie
piętro hotelu, w którym się zatrzymałam. Nie chciałam wracać do domu. Po prostu
chciałam teraz pobyć chwilę sama i nie zwalać się na głowę swoim rodzicom i siostrom.
Otworzyłam drzwi od balkonu i stanęłam w progu, aby
po chwili wyjść na taras. Oparłam się plecami o morelową ścianę (kolor tego
hotelu nie należał do zbytnio wyróżniających się) i wyjęłam z kieszeni swojej
bluzy paczkę papierosów. Wybrałam jednego i odpaliłam go zapalniczką. Po chwili
już rozkoszowałam się cholernie niezdrową nikotyną, która ogarnęła mój umysł.
Przymknęłam oczy i wypuściłam dym z ust, wspominając
wczorajszy pogrzeb, który z pewnością zapadnie mi w pamięć. Nie tylko dlatego,
że mój najlepszy, ale także zaniedbany przeze mnie, przyjaciel odszedł już na
zawsze.
A co na to jego kumple? Nie chcą mnie znać.
Najchętniej to mnie też wysłaliby do drugiego świata, nie mając przy tym żadnych
wyrzutów sumienia.
- Lloyd, do jasnej cholery! – usłyszałam męski głos
– Mogłabyś łaskawie odbierać ode mnie telefon. Od tego się nie umiera! – wysoki
mężczyzna stanął obok mnie na balkonie i przyjrzał mi się uważnie.
- A ty to kto, przepraszam bardzo jesteś, żeby mieć
do mnie pretensje, co? – warknęłam na niego, zgniatając pet w popielniczce,
stojącej na parapecie.
- Wyobraź sobie, że twoim ojcem. – odpowiedział
dobrze zdenerwowany – I nie pyskuj mi
tutaj gówniaro, bo może twoja matka to znosi, ale ja nie będę.
Carlos Cowell, mój ojczym. Mieszka z nami od
dziesięciu lat i tworzy niby to szczęśliwe małżeństwo z moją matką, która
pozwala mu na wszystko, jak małemu bachorowi.
Gdy miałam osiem lat, mojego ojca zamordowano na
moich oczach. Wtedy miał długi z gangsterem. Wisiał mu grubo ponad
osiemdziesiąt tysięcy funtów, plus odsetki. Moi rodzice nie mieli takich
pieniędzy, więc przywódca gangu włamał się do naszego domu dwudziestego
siódmego maja i strzelił prosto w głowę mojemu tacie.
Kilka miesięcy później, mama poznała Carlosa,
którego poślubiła. I tak narodziła się mała Kate. Dziesięciolatka ma urodę
mojej matki (więc jest podobna też do mnie),
ale za to kolor oczu i kształt ust będzie mi przypominał o Cowellu.
- Ojczymem. – poprawiłam go i weszłam do swojego
tymczasowego pokoju, a on niechętnie podążył za mną – Nie musisz. – zmrużyłam
oczy – Czego chcesz?
Mężczyzna rozejrzał się po pokoju, aby na powrót
spojrzeć na mnie.
- Odpal mi działkę z ostatnich koncertów. –
powiedział bez ogródek, a ja otworzyłam szerzej oczy, niedowierzając własnym
uszom.
- Nie – nie musiałam dłużej rozmyślać ani rozważać
jego słów. Odpowiedź była prosta. – Żadnych pieniędzy ode mnie nie dostaniesz.
– odparłam pewna siebie.
Cowell od razu zrobił się czerwony jak pomidor (ze złości)
i wyciągnął palec wskazujący ku mnie.
- Jeszcze tego pożałujesz, smarkulo – pogroził mi swoim „zacnym”
palcem – Będziesz czegoś ode mnie chciała!
Wstałam i podeszłam do drzwi, aby je otworzyć.
- Raczej nie prędko, Carlos. – powiedziałam i gestem
dłoni pokazałam mu, żeby wyszedł z mojego pokoju. Niechętnie to uczynił, a ja
nie namyślając się długo chwyciłam swoją torebkę i wyszłam z hotelu, kierując
się do swojego samochodu.
*
Droga mi się strasznie dłużyła, mimo tego, iż dom,
do którego zmierzałam był zaledwie cztery ulicy dalej od hotelu,
zamieszkującego przeze mnie.
Zaparkowałam przed wielką willą i westchnęłam cicho.
Czy na pewno chcę z nimi teraz gadać?
Przecież nic się nie zmieniło. Nadal mnie obwiniają za śmierć swojego
najlepszego przyjaciela.. Raz się żyje! Dosłownie…
Wyszłam z samochodu i zmierzyłam do drzwi. Jednak kiedy
nadeszła pora pukania, stanęłam jak wryta, nie wiedząc, co mną kieruje. Przecież
to jest bez sensu! Żaden normalny człowiek nie będzie chciał słuchać moich
tłumaczeń.
Za późno. Zadzwoniłam dzwonkiem do drzwi i czekałam
na rezultaty. Ku mojemu zdziwieniu, otworzył mi Louis, który nie wyglądał na
szczęśliwego z powodu mojego przybycia.
- Wyrzuty sumienia się odezwały? – spytał się
Tomlinson, lustrując mnie wzrokiem – Czy może chęć zrobienia przykrości innym
ludziom?
- Nie jestem potworem, Louis – powiedziałam spokojnie,
patrząc na chłopaka z nadzieją w oczach, że jednak mi wybaczy.
W progu pojawił się Niall, ubrany w czarną bluzę i
ciemne spodnie. Dopiero teraz zauważyłam, że najstarszy z nich także jest
odziany w granatowe ciuchy.
- Czemu jej nie wpuścisz? – blondyn spojrzał na
swojego przyjaciela, po czym przeniósł swój wzrok na mnie.
- Ponieważ ona nie jest tutaj mile widziana –
warknął Tomlinson, nie spuszczając ze mnie swoich zimnych tęczówek.
- Stary, daj spokój! – odparł Horan – Cher cierpi
tak samo jak my, a to, że ty masz te swoje foszki, nie znaczy, że mamy zabronić
jej odwiedzania nas. – powiedział z poważną miną i chwycił mnie za nadgarstek,
ciągnąc do środka.
Louis zamknął drzwi i szedł za nami.
- To wcale nie są jakieś tam foszki, Horan! – złapał
przyjaciela za ramię, wtedy stanęliśmy – Mój najlepszy przyjaciel nie żyje, bo
ona go zostawiła, wiedząc, że mu na niej zależy. Od tak, bez słowa. – tutaj spojrzał
na mnie – Nie wyjeżdżaj mi tutaj z przyjaźnią do niej i cierpieniem, bo w to
nie uwierzę – dodał.
Dwie pary oczu zostały skierowane na mnie, co mnie
nieco speszyło. Skoro tak sprawa wygląda…
- Louis, Harry był także naszym przyjacielem. –
powiedział spokojnie Liam, schodząc ze schodów
i przystanął na ostatnim schodku. Za nim stała Danielle z założonymi
rękoma na piersi.
Dwudziestolatek rzucił wściekłe spojrzenie na Payne’a,
po czym ponownie zatrzymał się na mnie.
- Jeśli przeszkadza wam moja obecność, to już idę –
powiedziałam, wpatrując się w Tomlisona – Nie będę się narzucać.
- Bardzo dobry pomysł – wtrącił od razu Tommo.
- Louis! – usłyszałam melodyjny głos jego dziewczyny,
która jak się okazało, cały czas przysłuchiwała się tej wymianie zdań, tuż za
Niallerem – Przepraszam cie za niego, Cher. Odkąd Harry… Ciągle się tak
zachowuje. – spojrzała na mnie ciepło i przepraszająco, po czym wyminęła mnie i
pobiegła za swoim chłopakiem.
W salonie zapadła niezręczna cisza, którą przerwało
czyjeś burczenie w brzuchu. Jak się okazało, dźwięk ten należał do mnie.
- Kiedy ty ostatni raz cos jadłaś? – Niall spojrzał
na mnie swoimi wielkimi oczami, a ja wzruszyłam tylko ramionami – Chodź, zrobię
ci obiad – zaproponował.
Nadal na schodach stał Liam i jego dziewczyna,
przyglądając się miejscowi, w którym zniknęła druga para.
- Słuchajcie, skoro Louis tak reaguje na moją
obecność to ja nie będę tutaj przychodzić, dopóki.. no, mu nie przejdzie –
odparłam, kierując się do drzwi wyjściowych.
- Nam nie przeszkadza twoja obecność, wierz mi. –
zapewniła spokojnym głosem Danielle, wyrównując stopień z Liamem – Tylko on tak
to przeżywa.
Horan uśmiechnął się do mnie promiennie i pokazał
gestem dłoni, że możemy przejść do kuchni. Niestety Liam i Danielle nie mogli
nam towarzyszyć, ponieważ musieli jeszcze jechać do rodziny dziewczyny.
Zajęłam miejsce przy blacie, na wysokim krzesełku i
oparłam głowę o dłonie, wpatrując się tępo w lodówkę, z której Niall właśnie
wyciągał mleko i jajka.
- Nie chciałam, żeby tak to wyszło – szepnęłam, a
mój towarzysz spojrzał na mnie, mieszając wszystkie składniki w misce – Harry był
dla mnie dobrym przyjacielem. Nie sądziłam, że mój wyjazd.. a raczej spełnianie
marzeń, go zabiją.
- Mnie też go brakuje – odparł cicho blondyn,
odkładając trzepaczkę do zlewu i opierając się o niego – Zawsze byliśmy zgraną
piątką. Bez niego to nie to samo.
Poczułam jak do oczu napływają mi łzy. Ogarnęła mnie
fala gorąca, a po policzku spłynęła pojedyncza kropla, która nie umknęła
Horanowi.
- Dobra, zmieńmy temat – powiedział, wyjmując
patelnię z szafki – Lubisz naleśniki? – zwrócił się do mnie – Niestety, tylko
to mi wychodzi, więc będziesz musiała zadowolić się nimi.
*
Po piętnastu minutach Niall kończył smażyć swoje
danie popisowe i postawił przede mną wielki talerz z naleśnikami, które
wyglądały dość apetycznie. Zjadłam jednego z nich i naprawdę były przepyszne,
co też powiedziałam swojemu towarzyszowi, a ten uśmiechnął się tylko i pochłonął
z dziesięć takich placków.
- Dobrze, że chociaż ty nie obwiniasz mnie za to –
powiedziałam z uśmiechem, dość wymuszonym, patrząc na chłopaka, kiedy
zmywaliśmy talerze przy zlewie.
- Od tego ma się przyjaciół – odparł z prawie takim
samym uśmiechem, tyle, że jemu to bardziej wychodziło.
Poczułam w tym momencie wibracje w swojej kieszeni. Wytarłam
dłonie w swoją czarną koszulkę i wyjęłam ze spodni telefon. Pięć nieodebranych
połączeń od Carlosa.
- Stało się coś? – Niall zmartwił się, zaglądając mi
przez ramię.
Ponownie na wyświetlaczu pojawił się jego numer. Rozłączyłam
się.
- Mój ojczym chce ode mnie kasę. – westchnęłam, a
widząc wzrok chłopaka, dodałam – Nie dam mu jej. Nie jestem idiotką.
- Na co mu te pieniądze? – zapytał.
Schowałam komórkę do kieszeni i spojrzałam na
blondyna.
- Za pewne by je przepił albo w kasynie wydał –
szepnęłam, ponieważ w tym samym momencie do kuchni weszła Perrie z uśmiechem na
twarzy, który zniknął, kiedy ujrzała mnie – Późno już. Powinnam już iść. –
szybko powiedziałam.
Niall rzucił tylko krótkie spojrzenie blondynce i
odprowadził mnie do drzwi. Mijaliśmy salon, w którym siedział Zayn, oglądając
jakiś mecz. Dopiero teraz zauważyłam, że chłopak musiał niedawno wrócić,
ponieważ chyba jeszcze nic nie wiedział o tym, że tutaj jestem.
Kiedy mnie zauważył, posłał mi ledwo widoczny
uśmiech z kanapy i wrócił do oglądania programu.
- To cześć, Niall – uściskałam jego dłoń, a on
uścisnął ją z uśmiechem.
- Do zobaczenia – szepnął i zamknął za mną drzwi, a
ja znalazłam się na świeżym powietrzu.
Nastał wieczór. Nawet nie wiedziałam, że tyle u nich
przesiedziałam. Skierowałam się do
zewnętrznej bramy i ku mojemu zdziwieniu
w moją stronę szedł Louis, niosąc w ręce jakieś papiery. Nie chciałam go
zaczepiać, bo wiedziałam, że nie chce mojego towarzystwa.
Jednak ku mojemu zaskoczeniu, on przystanął kilka
metrów przede mną i westchnął.
- Niestety, jestem zmuszony zaprosić cię z powrotem
do środka – powiedział nijakim głosem i minął mnie, wchodząc do domu.
Za cholerę nie mogłam ogarnąć, o co mu chodzi.
~***~
Cześć. Dzisiaj SYLWESTER! Ja go spędzę z
przyjaciółką i siostrą przed telewizorem za pewne. Trudno się mówi, ale prezent
z okazji nadchodzącego, Nowego Roku – ten rozdział.
Możecie zauważyć, że w pierwszej części, Cher jest
taka chamska i arogancka, a w drugiej już nie. Chyba jest to spowodowane tym,
że pisałam to wczoraj, a dzisiaj już całkowicie mam inny humor.
Pierwsza część mi się podoba, druga niekoniecznie…
HAPPY NEW YEAR 2013!