poniedziałek, 31 grudnia 2012

002 Pojęcie przyjaźni



Niby posiadam najlepszą na świecie przyjaciółkę, ale w tej chwili nie chce mnie widzieć. Powiedziała, że to przeze mnie jej idol stracił życie i powinnam ją zrozumieć, ponieważ jest w żałobie. Według mnie przyjaciół ma się po to, żeby móc im się wygadać w trudnych chwilach, a ta właśnie taką była.
Właśnie wtargałam dwie potężne walizki na trzecie piętro hotelu, w którym się zatrzymałam. Nie chciałam wracać do domu. Po prostu chciałam teraz pobyć chwilę sama i nie zwalać się na głowę swoim rodzicom i siostrom.
Otworzyłam drzwi od balkonu i stanęłam w progu, aby po chwili wyjść na taras. Oparłam się plecami o morelową ścianę (kolor tego hotelu nie należał do zbytnio wyróżniających się) i wyjęłam z kieszeni swojej bluzy paczkę papierosów. Wybrałam jednego i odpaliłam go zapalniczką. Po chwili już rozkoszowałam się cholernie niezdrową nikotyną, która ogarnęła mój umysł.
Przymknęłam oczy i wypuściłam dym z ust, wspominając wczorajszy pogrzeb, który z pewnością zapadnie mi w pamięć. Nie tylko dlatego, że mój najlepszy, ale także zaniedbany przeze mnie, przyjaciel odszedł już na zawsze.
A co na to jego kumple? Nie chcą mnie znać. Najchętniej to mnie też wysłaliby do drugiego świata, nie mając przy tym żadnych wyrzutów sumienia.
- Lloyd, do jasnej cholery! – usłyszałam męski głos – Mogłabyś łaskawie odbierać ode mnie telefon. Od tego się nie umiera! – wysoki mężczyzna stanął obok mnie na balkonie i przyjrzał mi się uważnie.
- A ty to kto, przepraszam bardzo jesteś, żeby mieć do mnie pretensje, co? – warknęłam na niego, zgniatając pet w popielniczce, stojącej na parapecie.
- Wyobraź sobie, że twoim ojcem. – odpowiedział dobrze zdenerwowany – I nie pyskuj mi  tutaj gówniaro, bo może twoja matka to znosi, ale ja nie będę.
Carlos Cowell, mój ojczym. Mieszka z nami od dziesięciu lat i tworzy niby to szczęśliwe małżeństwo z moją matką, która pozwala mu na wszystko, jak małemu bachorowi.
Gdy miałam osiem lat, mojego ojca zamordowano na moich oczach. Wtedy miał długi z gangsterem. Wisiał mu grubo ponad osiemdziesiąt tysięcy funtów, plus odsetki. Moi rodzice nie mieli takich pieniędzy, więc przywódca gangu włamał się do naszego domu dwudziestego siódmego maja i strzelił prosto w głowę mojemu tacie.
Kilka miesięcy później, mama poznała Carlosa, którego poślubiła. I tak narodziła się mała Kate. Dziesięciolatka ma urodę mojej matki (więc jest podobna też do mnie),  ale za to kolor oczu i kształt ust będzie mi przypominał o Cowellu.
- Ojczymem. – poprawiłam go i weszłam do swojego tymczasowego pokoju, a on niechętnie podążył za mną – Nie musisz. – zmrużyłam oczy – Czego chcesz?
Mężczyzna rozejrzał się po pokoju, aby na powrót spojrzeć na mnie.
- Odpal mi działkę z ostatnich koncertów. – powiedział bez ogródek, a ja otworzyłam szerzej oczy, niedowierzając własnym uszom.
- Nie – nie musiałam dłużej rozmyślać ani rozważać jego słów. Odpowiedź była prosta. – Żadnych pieniędzy ode mnie nie dostaniesz. – odparłam pewna siebie.
Cowell od razu zrobił się czerwony jak pomidor (ze złości) i wyciągnął palec wskazujący ku mnie.
- Jeszcze tego pożałujesz, smarkulo – pogroził mi swoim „zacnym” palcem – Będziesz czegoś ode mnie chciała!
Wstałam i podeszłam do drzwi, aby je otworzyć.
- Raczej nie prędko, Carlos. – powiedziałam i gestem dłoni pokazałam mu, żeby wyszedł z mojego pokoju. Niechętnie to uczynił, a ja nie namyślając się długo chwyciłam swoją torebkę i wyszłam z hotelu, kierując się do swojego samochodu.

*

Droga mi się strasznie dłużyła, mimo tego, iż dom, do którego zmierzałam był zaledwie cztery ulicy dalej od hotelu, zamieszkującego przeze mnie.
Zaparkowałam przed wielką willą i westchnęłam cicho. Czy na pewno chcę z nimi teraz gadać? Przecież nic się nie zmieniło. Nadal mnie obwiniają za śmierć swojego najlepszego przyjaciela.. Raz się żyje! Dosłownie…
Wyszłam z samochodu i zmierzyłam do drzwi. Jednak kiedy nadeszła pora pukania, stanęłam jak wryta, nie wiedząc, co mną kieruje. Przecież to jest bez sensu! Żaden normalny człowiek nie będzie chciał słuchać moich tłumaczeń.
Za późno. Zadzwoniłam dzwonkiem do drzwi i czekałam na rezultaty. Ku mojemu zdziwieniu, otworzył mi Louis, który nie wyglądał na szczęśliwego z powodu mojego przybycia.
- Wyrzuty sumienia się odezwały? – spytał się Tomlinson, lustrując mnie wzrokiem – Czy może chęć zrobienia przykrości innym ludziom?
- Nie jestem potworem, Louis – powiedziałam spokojnie, patrząc na chłopaka z nadzieją w oczach, że jednak mi wybaczy.
W progu pojawił się Niall, ubrany w czarną bluzę i ciemne spodnie. Dopiero teraz zauważyłam, że najstarszy z nich także jest odziany w granatowe ciuchy.
- Czemu jej nie wpuścisz? – blondyn spojrzał na swojego przyjaciela, po czym przeniósł swój wzrok na mnie.
- Ponieważ ona nie jest tutaj mile widziana – warknął Tomlinson, nie spuszczając ze mnie swoich zimnych tęczówek.
- Stary, daj spokój! – odparł Horan – Cher cierpi tak samo jak my, a to, że ty masz te swoje foszki, nie znaczy, że mamy zabronić jej odwiedzania nas. – powiedział z poważną miną i chwycił mnie za nadgarstek, ciągnąc do środka.
Louis zamknął drzwi i szedł za nami.
- To wcale nie są jakieś tam foszki, Horan! – złapał przyjaciela za ramię, wtedy stanęliśmy – Mój najlepszy przyjaciel nie żyje, bo ona go zostawiła, wiedząc, że mu na niej zależy. Od tak, bez słowa. – tutaj spojrzał na mnie – Nie wyjeżdżaj mi tutaj z przyjaźnią do niej i cierpieniem, bo w to nie uwierzę – dodał.
Dwie pary oczu zostały skierowane na mnie, co mnie nieco speszyło. Skoro tak sprawa wygląda…
- Louis, Harry był także naszym przyjacielem. – powiedział spokojnie Liam, schodząc ze schodów  i przystanął na ostatnim schodku. Za nim stała Danielle z założonymi rękoma na piersi.
Dwudziestolatek rzucił wściekłe spojrzenie na Payne’a, po czym ponownie zatrzymał się na mnie.
- Jeśli przeszkadza wam moja obecność, to już idę – powiedziałam, wpatrując się w Tomlisona – Nie będę się narzucać.
- Bardzo dobry pomysł – wtrącił od razu Tommo.
- Louis! – usłyszałam melodyjny głos jego dziewczyny, która jak się okazało, cały czas przysłuchiwała się tej wymianie zdań, tuż za Niallerem – Przepraszam cie za niego, Cher. Odkąd Harry… Ciągle się tak zachowuje. – spojrzała na mnie ciepło i przepraszająco, po czym wyminęła mnie i pobiegła za swoim chłopakiem.
W salonie zapadła niezręczna cisza, którą przerwało czyjeś burczenie w brzuchu. Jak się okazało, dźwięk ten należał do mnie.
- Kiedy ty ostatni raz cos jadłaś? – Niall spojrzał na mnie swoimi wielkimi oczami, a ja wzruszyłam tylko ramionami – Chodź, zrobię ci obiad – zaproponował.
Nadal na schodach stał Liam i jego dziewczyna, przyglądając się miejscowi, w którym zniknęła druga para.
- Słuchajcie, skoro Louis tak reaguje na moją obecność to ja nie będę tutaj przychodzić, dopóki.. no, mu nie przejdzie – odparłam, kierując się do drzwi wyjściowych.
- Nam nie przeszkadza twoja obecność, wierz mi. – zapewniła spokojnym głosem Danielle, wyrównując stopień z Liamem – Tylko on tak to przeżywa.
Horan uśmiechnął się do mnie promiennie i pokazał gestem dłoni, że możemy przejść do kuchni. Niestety Liam i Danielle nie mogli nam towarzyszyć, ponieważ musieli jeszcze jechać do rodziny dziewczyny.
Zajęłam miejsce przy blacie, na wysokim krzesełku i oparłam głowę o dłonie, wpatrując się tępo w lodówkę, z której Niall właśnie wyciągał mleko i jajka.
- Nie chciałam, żeby tak to wyszło – szepnęłam, a mój towarzysz spojrzał na mnie, mieszając wszystkie składniki w misce – Harry był dla mnie dobrym przyjacielem. Nie sądziłam, że mój wyjazd.. a raczej spełnianie marzeń, go zabiją.
- Mnie też go brakuje – odparł cicho blondyn, odkładając trzepaczkę do zlewu i opierając się o niego – Zawsze byliśmy zgraną piątką. Bez niego to nie to samo.
Poczułam jak do oczu napływają mi łzy. Ogarnęła mnie fala gorąca, a po policzku spłynęła pojedyncza kropla, która nie umknęła Horanowi.
- Dobra, zmieńmy temat – powiedział, wyjmując patelnię z szafki – Lubisz naleśniki? – zwrócił się do mnie – Niestety, tylko to mi wychodzi, więc będziesz musiała zadowolić się nimi.

*

Po piętnastu minutach Niall kończył smażyć swoje danie popisowe i postawił przede mną wielki talerz z naleśnikami, które wyglądały dość apetycznie. Zjadłam jednego z nich i naprawdę były przepyszne, co też powiedziałam swojemu towarzyszowi, a ten uśmiechnął się tylko i pochłonął z dziesięć takich placków.
- Dobrze, że chociaż ty nie obwiniasz mnie za to – powiedziałam z uśmiechem, dość wymuszonym, patrząc na chłopaka, kiedy zmywaliśmy talerze przy zlewie.
- Od tego ma się przyjaciół – odparł z prawie takim samym uśmiechem, tyle, że jemu to bardziej wychodziło.
Poczułam w tym momencie wibracje w swojej kieszeni. Wytarłam dłonie w swoją czarną koszulkę i wyjęłam ze spodni telefon. Pięć nieodebranych połączeń od Carlosa.
- Stało się coś? – Niall zmartwił się, zaglądając mi przez ramię.
Ponownie na wyświetlaczu pojawił się jego numer. Rozłączyłam się.
- Mój ojczym chce ode mnie kasę. – westchnęłam, a widząc wzrok chłopaka, dodałam – Nie dam mu jej. Nie jestem idiotką.
- Na co mu te pieniądze? – zapytał.
Schowałam komórkę do kieszeni i spojrzałam na blondyna.
- Za pewne by je przepił albo w kasynie wydał – szepnęłam, ponieważ w tym samym momencie do kuchni weszła Perrie z uśmiechem na twarzy, który zniknął, kiedy ujrzała mnie – Późno już. Powinnam już iść. – szybko powiedziałam.
Niall rzucił tylko krótkie spojrzenie blondynce i odprowadził mnie do drzwi. Mijaliśmy salon, w którym siedział Zayn, oglądając jakiś mecz. Dopiero teraz zauważyłam, że chłopak musiał niedawno wrócić, ponieważ chyba jeszcze nic nie wiedział o tym, że tutaj jestem.
Kiedy mnie zauważył, posłał mi ledwo widoczny uśmiech z kanapy i wrócił do oglądania programu.
- To cześć, Niall – uściskałam jego dłoń, a on uścisnął ją z uśmiechem.
- Do zobaczenia – szepnął i zamknął za mną drzwi, a ja znalazłam się na świeżym powietrzu.
Nastał wieczór. Nawet nie wiedziałam, że tyle u nich przesiedziałam.  Skierowałam się do zewnętrznej bramy i ku mojemu zdziwieniu  w moją stronę szedł Louis, niosąc w ręce jakieś papiery. Nie chciałam go zaczepiać, bo wiedziałam, że nie chce mojego towarzystwa.
Jednak ku mojemu zaskoczeniu, on przystanął kilka metrów przede mną i westchnął.
- Niestety, jestem zmuszony zaprosić cię z powrotem do środka – powiedział nijakim głosem i minął mnie, wchodząc do domu.
Za cholerę nie mogłam ogarnąć, o co mu chodzi.



~***~

Cześć. Dzisiaj SYLWESTER! Ja go spędzę z przyjaciółką i siostrą przed telewizorem za pewne. Trudno się mówi, ale prezent z okazji nadchodzącego, Nowego Roku – ten rozdział.
Możecie zauważyć, że w pierwszej części, Cher jest taka chamska i arogancka, a w drugiej już nie. Chyba jest to spowodowane tym, że pisałam to wczoraj, a dzisiaj już całkowicie mam inny humor.
Pierwsza część mi się podoba, druga niekoniecznie…
HAPPY NEW YEAR 2013!