czwartek, 21 marca 2013

010 Cztery pory roku


Stanęłam przy oknie i obserwowałam ludzi, którym spieszno było do pracy. Normalnej pracy, w której musieli ciężko harować na kilkaset funtów miesięcznie. Niektórym brakowało na życie; jedzenie, ubrania dla dzieci, rachunki. A taka zwykła dziewczyna jak ja osiągnęła prawie wszystko, czego  chciała; pieniądze, sławę, miłość, przyjaciół. Chociaż z tym ostatnim to nie mam pojęcia, w jaki sposób przekonać niektórych z nich do tego, że jestem dobrym człowiekiem. W każdym razie – niektórzy nie mają pieniędzy na posiłek, a na moim koncie bankowym znajdowała się niezła sumka.
Awantura, która została wywołana przeze mnie daje o sobie znać. W pewnym sensie Louis zasługiwał na poznanie prawdy, ale czułam się źle z tym, że Eleanor i on zrobili sobie przerwę w związku. Jakbym… była współwinna temu wszystkiemu.
Od tamtej nocy nie mam kontaktu z resztą zespołu. Liam z Danielle pojechali na parę dni do rodziny Payne’a; Zayn w przeciągu tych dni był u Perrie może z dwa razy. To ona jeździła do niego, co jest mi na rękę, bo przynajmniej mogę przemyśleć sobie parę spraw. Niall… to on mnie budzi i jest przy mnie, kiedy zasypiam. Najwspanialszy człowiek na ziemi, jakiego kiedykolwiek poznałam. Nie wiem, czy wypada tak mówić o zmarłym, ale nawet Harry nie był taki dobry jak blondas.
Zawsze było mi szkoda Horana, ponieważ, kiedy chłopcy z zespołu z kimś się spotykali – on był wiecznie singlem. Zachodziłam w głowę, dlaczego nie chodzi na randki, nie poznaje nowych dziewczyn, cokolwiek. Prawdę poznałam wczoraj. Powiedział mi, że miał dziewczynę, która  parę miesięcy po programie zmarła na nowotwór. Nie potrafił się po tym otrząsnąć i wolał trzymać dystans do płci przeciwnej.
Tymczasowo, w apartamencie Edwards jestem sama. Blondynka wyszła na próbę przed trasą koncertową po Anglii, a Niall wyskoczył po jakieś zakupy, ponieważ stwierdził, że to, co jest w lodówce nie nadaje się do jedzenia, a mowa była tutaj o jajkach, żółtym serze, jogurcie jagodowym oraz kartonie mleka. Po prostu, ani Pezz, ani ja nie czułyśmy potrzeby, aby zakupić coś bardziej nasiąkniętego kaloriami.
Zakręciło mi się w głowie, ale zignorowałam tę dolegliwość. Od kilku godzin czuje się osłabiona, czemu towarzyszy ból głowy oraz co jakiś czas pojawia się uporczywy kaszel.
Odeszłam od okna i rozejrzałam się po swoim pokoju. Wszystko na swoim miejscu. No, z wyjątkiem listów, które ułożyłam pół godziny temu na łóżku. Przymierzałam się, żeby przeczytać ten jeden, przedostatni, ale bałam się. Obawiałam się, że może on namieszać jeszcze bardziej. Jeśli teraz tego nie zrobię, to już nigdy, pomyślałam i podeszłam do łóżka. Chwyciłam jedną z nich i otworzyłam ją. Ku mojemu zaskoczeniu, wypadła z niej niewielka koperta, przyozdobiona złotymi akcentami. Nie podniosłam jej z podłogi tylko przeszłam do czytania treści listu.
Londyn, ?-?-?
Droga Cher,
Ten list, mimo tego, że będzie krótki – był pisany przez tydzień, toteż nie naniosłem na niego daty. Przymierzałem się, żeby Mu powiedzieć, ale na każdym kroku, kiedy byłem milimetr od wyjawienia prawdy, zawsze znajdował się jakiś pretekst do tego, aby zrezygnować. Zrezygnowałem. Nie zdziwi Cię, więc to, że określę się jako tchórz, najnormalniejszy tchórz. Wstydzę się tego, iż jestem, jaki jestem. Za pewne czytasz ten list mając już rodzinę, ba, nawet wnuki! Jeśli nie, wiedz, że wszystko jeszcze przed Tobą.  Ja, zaczynam od nowa, a Ty? Zdobyłaś się na wyznanie prawdy osobie, którą kochasz? Oczyść swoją duszę i spraw, aby ten świat, Twoje życie było lepsze. To od Ciebie zależy. Nie daj się zmanipulować.
Powiedz Louisowi, że go kochałem, nadal kocham. Niech żyje szczęśliwie z Eleanor przy boku; ona jest przepiękną i wspaniałą kobietą. Zasługuje na Niego bardziej niż ja.
Wiecznie uśmiechnięty,
Harry
P.S. W kopercie, którą dołączyłem znajduje się list do Tommo. Mogłabyś?
Cholerny idiota. Czy on był jasnowidzem? Wiedział, co się stanie, kiedy pisał te pieprzone listy, czy zamierzał umrzeć? Jeśli chce, żebym to dała Louisowi, to dam. Tak, powiem Horanowi, żeby mu przekazał, bo w najbliższym czasie nie zamierzam wchodzić do tamtego domu.. Chyba, że będzie ktoś umierał.
- Cher? – z zamyślenia wyrwał mnie głos mojego chłopaka. Ostatnio dużo rozmawialiśmy o nas, więc mogłam go tak nazywać. – Wróciłem z obiadem!
Odłożyłam list na łóżko i przeszłam do kuchni, skąd dochodziły szmery. Stanęłam w progu i oparłam głowę o framugę drzwi wpatrując się w blondyna, który rozpakowywał zakupy. Obserwowałam jego ruchy mając jednocześnie nadzieję, że nie złapie mnie na tym, iż mu się przyglądam.
Kichnęłam. Ot tak, zebrało mi się na kichanie, co przykuło uwagę mojego towarzysza. Posłałam mu ciepły uśmiech, a ten schował do lodówki szynkę i parę innych warzyw. W pewnym momencie poczułam ponowną chęć kichnięcia. Tym razem chłopak zaczął chichotać.
- No co? – spytałam się, a mój głos momentalnie się zmienił; był słabszy.
Blondyn odłożył paczkę czekoladowych chrupek na blat i podszedł do mnie bliżej, obejmując w talii. Do moich nozdrzy dotarł charakterystyczny zapach perfum, jakie używał Irlandczyk. Takie delikatne, przyjemne, cudowne.
- Kichanie, to pierwszy objaw tego, że zakochałaś się w pewnym zespole o nazwie równie przemyślanej, co piosenki na ich płycie. – zaśmiał się, a ja wywróciłam tylko oczami.
Byliśmy parą od pięciu dni, ale do łóżka z nim poszłam. Nie odczuwałam takiej potrzeby. Niall był dla mnie ważny i zależało mi na nim, więc jeśli będziemy chcieli – to przypieczętujemy nasz związek. Na razie, nie byłam na to gotowa. On też nie okazywał temu tematowi zainteresowania.
Ponownie kichnęłam, starając się schować twarz w swoich dłoniach, co uniemożliwił  mi uścisk chłopaka. Podniosłam na niego, nieco już załzawione oczy i uśmiechnęłam się blado.
- A skąd ty o takich rzeczach wiesz, mhm? – spytałam siląc się na normalny ton głosu.
- Czytam czasami strony internetowe. – wzruszył ramionami – Wydaje mi się, że jakaś choroba cię łapie. Powinnaś położyć się do łóżka i porządnie wygrzać.
Ta jego troska była taka słodka. Przyłożył swoją chłodną dłoń do mojego czoła i posłał mi przerażone spojrzenie.
- Cher, ty jesteś rozpalona! – stwierdził ze strachem w oczach – Do łóżka, marsz.
- Czasami informacje z Internetu są nieprawdziwe. – szepnęłam, a chłopak to zignorował. Że niby ja? Zakochana w jego zespole? Hm, może jest w tym ziarenko prawdy, bo przecież on jest w One Direction. Ach, ale mam mętlik.
Nie chciałam wracać do swojego pokoju. Czułam się tam samotnie, mimo tego, że bardzo mi się on podobał i miałam wrażenie, jakbym była u siebie w domu. Właśnie, w domu… rodzina się mnie wyrzekła, więc jedyną osobą, której na mnie zależy jest Niall i Perrie. No, bo dlaczego reszta chłopaków miałaby się mną przejmować? Ach, mam jeszcze fanów, którzy twierdzą, że jestem idealna, ale są i tacy, którzy winę za śmierć Stylesa zrzucają tylko i wyłącznie na mnie. Nie ważne.
Nie zdążyłam powiedzieć słowa, a Horan wziął mnie na ręce, co wywołało u mnie protest, który okazywałam poprzez uderzanie dłońmi w jego klatkę piersiową. Niestety, nawet to nic nie dało. Chłopak zaniósł mnie do pokoju i położył na moim łóżku, przedtem unosząc ręką kołdrę ku górze. Przykrył mnie nią i spojrzał na listy, które dzisiaj tam położyłam. Wziął do dłoni ten, który czytałam i przeleciał po nim wzorkiem.
- Dużo ich jeszcze zostało? – spytał w zamyśleniu chłopak.
- Jeden. – odpowiedziałam. Nie musiałam zastanawiać się, o co mu chodzi. Od pogrzebu Stylesa, tematem większości rozmów były listy, które napisał, albo on sam. – Ale w najbliższym czasie nie zamierzam go otwierać. – dodałam – Dasz go Louisowi? - Wskazałam na małą kopertkę, którą akurat trzymał w dłoni. Chłopak skinął mi głową i usiadł przy mnie. Wyjęłam swoją rękę spod kołdry i zakryłam nią sobie usta, ponieważ zaczęłam kaszleć. Blondyn spojrzał na mnie ze zmartwieniem w oczach.
- Może wezwać lekarza.. .- zaczął.
- To tylko małe przeziębienie – przerwałam mu – Nie potrzebni są lekarze. Przecież mam ciebie.. – szepnęłam i zrobiłam miejsce dla niego bliżej siebie.
Niall niepewnie przysunął się, tak, że mogłam oprzeć swoją głowę o jego ramię. W ułamku sekundy zdałam sobie sprawę z tego jak bardzo jestem zmęczona. Chcąc, czy nie chcąc – od razu odpłynęłam w krainę snów.

Strużki deszczu skraplały moje  czoło, a ja szłam dalej. Szłam, mimo intensywnego wiatru i zachmurzonego nieba. Jak na czerwiec – pogoda była okropna. Zanosiło się właśnie na burzę, a ja dalej szłam. Pewnie kroczyłam mokrymi chodnikami z kapturem na głowie i przemoczonymi  już trampkami na stopach. Bluza, którą miałam zarzuconą na ramiona też przemokła, a po moim ciele przeszedł dreszcz – dalej szłam. Moim celem był dom na obrzeżasz miasta. Nie znałam Holmes Chapel, ale starałam się iść przypominając sobie drogę, jaką pokonałam ze znajomym z tej miejscowości.
Stanęłam na rozwidleniu dwóch ulic; deszcz uniemożliwił mi ujrzenie ich nazw. Zaimprowizowałam i skierowałam się w prawo, dostając olśnienia. Dochodziła szósta popołudniu, więc ludzi za wiele tutaj nie było. Co jakiś czas mijałam przechodnia spieszącego się do domu przed wielką burzą. Wygięte przez wiatr parasole nie dawały schronienia w tak uporczywej dla Anglików chwili.
Kiedy tam pójdę, co powinnam zrobić? Wygarnąć mu wszystko prosto w twarz, czy pogratulować wspaniałego wyboru? Może ustosunkować się do jego decyzji i nadal być jego przyjaciółką?
I oto jest: duży, biały domek z granatowym dachem. Furtka była otwarta, więc bez żadnego problemu dostałam się na podwórko swojego „przyjaciela”. Przemierzyłam dróżkę, którą płynął już strumyk i stanęłam przed beżowymi drzwiami.  Rozejrzałam się. Na podjeździe nie było samochodu jego matki; ojca pojazdu także nie było widać, więc był sam. Sam jak palec, podczas tak okropnej pogody.
Bez pukania, szarpnęłam klamkę od drzwi i weszłam do przedpokoju, w którym śmierdziało jakimś tanim odświeżaczem powietrza. Odkąd pewna sprawa ujrzała światła dziennego – zbankrutowali na nich.
Przemierzyłam korytarz i pokonałam kilka schodów, dobrze pamiętając, gdzie znajduje się pokój lokowatego zdrajcy. W tym momencie, do moich uszu dotarł dźwięk jego głosu i piosenka, jaką śpiewał. „Isn’t she lovely” – wszędzie poznam ten wykon.
Nie potrzebowałam zaproszenia, aby wejść do pokoju tego osiemnastolatka, po prostu to zrobiłam. Wbiłam swój wzrok w jego osobę. On jednak nie przestawał nucić sobie pod nosem tej piosenki. Siedział  w fotelu, w ogóle nie zdając sobie sprawy z tego, że ktoś obcy stoi w jego pokoju. Odwrócony był do okna, za którym „podziwiał” ludzi uciekających przed deszczem.
Wyjęłam z kieszeni bluzy nóż i powoli zaczęłam zbliżać się do chłopaka, którego kiedyś łączyła ze mną przyjaźń. Ba, poprzez listy, które przeczytałam (jego autorstwa) mogłabym sądzić, że nawet coś więcej, ale nie. Wtedy pojawił się w jego życiu ON i wszystko zepsuł.
- Spodziewałem się ciebie tutaj, Cher Bear – jego charakterystyczny głos wypełnił głuchą cisze w pokoju, a ja nie przestawałam zbliżać się ku niemu. Miałam teraz tylko jeden cel i on nim był.
Zacisnęłam mocniej palce swojej prawej dłoni na ostrym nożu i stanęłam dosłownie kilka centymetrów za fotelem chłopaka. Za to, że mnie okłamał, za to, że oszukiwał swoich fanów, za to, że upozorował swoją śmierć i za to, że musiałam przez  niego cierpieć – zrobiłam krok w lewo i wbiłam mu sztuciec w serce. Prosto w jego bezlitośnie puste i zimne serce. Zdążyłam jeszcze spojrzeć w jego zielone oczy i wtedy poczułam ucisk w żołądku. Co ja zrobiłam? Dlaczego zabiłam swojego najlepszego przyjaciela?
- Życzę ci tego samego, Lloyd! – głos lokowatego Anglika, z każdym słowem, przeobrażał się w bardziej demoniczny i intensywniejszy. Przez kolejne kilka minut tkwił on w mojej głowie, aż do momentu, kiedy poczułam ból w okolicy klatki piersiowej. Upadłam, słysząc tylko donośmy i jakże mi znany śmiech Harry’ego.
Krzyk w mojej głowie nie ustawał nawet wtedy, gdy otworzyłam powieki i podniosłam się  do pozycji siedzącej. Moje oczy obleciały całe pomieszczenie; nadal znajdowałam się w swoim pokoju. Rolety na oknach były pozasuwane, a lampka nocna delikatnie majaczyła się przy biurku z komputerem. Niall’a także nie mogłam znaleźć w zasięgu swojego wzroku.
Złapałam się za bolącą głowę i zacisnęłam mocno powieki, jednak ból nie zniknął. Wyszeptałam imię swojego chłopaka, ale zdając sobie sprawę, że był to szept bezgłośny i nic nie znaczący – odpuściłam sobie. Wygramoliłam się spod kołdry i powoli wstałam z łóżka. Zakręciło mi się w głowie, ale w ostatniej chwili zdołałam powstrzymać swój upadek na chłodne panele poprzez przytrzymanie się łóżka. Wolnym krokiem zaczęłam iść w stronę drzwi, aby dostać się na zewnątrz tego pomieszczenia. Nacisnęłam klamkę i przeszłam parę kroków. Dobiegły mnie rozmowy dwóch osób. Starając się sprecyzować właścicieli tych głosów, szłam powoli do salonu, skąd one dochodziły.
- Co powinien zrobić? – usłyszałam zrezygnowany głos; był taki delikatny i jednocześnie bardzo mi znany.
Nie usłyszałam już odpowiedzi na to pytanie. Weszłam do salonu i ujrzałam tam (nieco niewyraźnie)  Louisa Tomlinsona siedzącego na fotelu i Niall’a, który stał oparty o parapet. Gdy mnie zobaczył na jego twarz wdarło się zaskoczenie, ale także i troska. Tak, to była troska.
Przeniosłam swój wzrok na szatyna, który wyglądał na zdezorientowanego. Zrobiłam krok do przodu, któremu towarzyszyły coraz większe zawroty głowy i kaszel. Starałam się utrzymać w pionowej pozycji, jednak to nie było takie proste, zważywszy  na ociężałość, jaką czułam podczas stania. Nawet nie wiedziałam kiedy, upadłam na ziemię, a raczej powinnam była to zrobić. Ku mojemu zdziwieniu, upadek zamortyzowały czyjeś dłonie. Byłam wdzięczna osobie, która pomogła mi w tym momencie. Chciałam otworzyć oczy i jej podziękować, ale nie było mi to dane. Mimo chęci, czułam się cholernie osłabiona i bezbronna.
- Dzwoń po lekarza! – któryś z chłopców krzyknął i rozległ się grzmot. Jak w moim śnie, tylko tym razem to ja byłam ofiarą. Chociaż, nie przypominam sobie, aby pogoda miała być deszczowa, a co najdziwniejsze burzowa.
Zielona łąka, niebieskie niebo, drzewo na środku polanki, strumyk przepływający obok i szum drzew, gdzieś w oddali. Kręciłam się na zielonej trawie i podziwiałam piękno natury, jaka została mi pokazana.  W oddali słyszałam jakieś męskie głosy, ale nie na tyle wyraźne, żebym potrafiła zinterpretować ich treść. Dałam się ponieść wiatrowi i pognałam ku wielkiemu dębowi, by schronić się przed intensywnymi promieniami słońca. Towarzyszył mi Lokowaty chłopak, a jego usta przybrały ogromnie promienny uśmiech, czemu współgrały słodkie dołeczki w policzkach. Złapałam go za rękę i razem pobiegliśmy przed siebie. Jednak głosy nadal nie ustawały…


*


- Cher… Cher…
Nadal słyszałam ten głos. Nie ustawał on nawet wtedy, kiedy próbowałam o Nim nie myśleć. Wszystkie wspomnienia powracały, a moje serce dopuszczało do mózgu te najbardziej bolące i ociekające smutkiem. Jakby wiedziało, że moje dotychczasowe cierpienie nie było dla mnie wystarczająco uporczywe.
Otworzyłam oczy, a przed nimi ukazał mi się tak bardzo znajomy dla mnie chłopak. Ten sam, z którym rozmawiałam rok temu. Ten sam, który zawiódł się na mnie, ale i cierpiał nieszczęśliwą miłość do Louis’a. Ten sam…
- Harry? – szepnęłam, a mój głos brzmiał nadzwyczajnie dziwnie i nieporównywalnie do mojego zwykłego tonu. Wyciągnęłam dłoń przed siebie, a Lokowaty zrobił to samo. Poczułam jego dotyk na swojej skórze i od razu przeszły po niej dreszcze.  Chłopak wyglądał na równie zaskoczonego, co ja.
- Nie, Cher – odpowiedział, a ja zmrużyłam machinalnie oczy, aby móc sprecyzować sylwetkę, która się nade mną pochylała – To ja, Niall. – dopowiedział.
W tym samym momencie jego długie, lokowane włosy zamieniły się na idealnie ułożone blond pasma, a oczy przeobraziły w błękitną otchłań.
- Ale to był on. – prawie krzyknęłam – To był Harry!
- Zdawało ci się,  kochana. – odparł i ujął moją dłoń w swoją ciepłą – Zapomnij o nim. Zapomnij jak bardzo cię zranił. Liczymy się tylko my.
Wyrwałam swoją rękę z jego uścisku i wpatrywałam w jego wkurzoną twarz.
- Nie! – poczułam jak do moich oczu napływają łzy – To musi być sen. Ty byś czegoś takiego nie powiedział!
- Zrozum, że przez niego cierpiałaś! Zrozum to w końcu..
Zaczęłam się cała trząść, a szumy w mojej głowie ustały, aby zastąpiła je cisza.
Jak za machnięciem magicznej różdżki, otworzyłam oczy i ujrzałam przed sobą zwykły, biały sufit. W pokoju panował półmrok, więc nie mogłam nic więcej zobaczyć. Kiedy spróbowałam podnieść się do pozycji siedzącej – uniemożliwiła mi to kołdra, w którą byłam prawie zawinięta. W tym samym momencie, głowa zaczęła mnie boleć, a mięśnie odmówiły mi posłuszeństwa.
- Leż – usłyszałam zmartwiony szept, męski szept.
Zaprzestałam podnoszenia się, tylko przeniosłam swój wzrok na chłopaka siedzącego przy moim łóżku. Nie był nim Niall, jak się spodziewałam. Jego jasne, jakby niebiesko-szare tęczówki spoglądały na mnie z pewnym wyrzutem. Gdy napotkał moje spojrzenie – odwrócił wzrok i zagryzł dolną wargę. Był ubrany w katanę, a pod nią było widać skrawek białej koszulki. Włosy jak zwykle idealnie zaczesane do tyłu – opadały mu bezwładnie na czoło.
- Dla.. dlaczego tutaj jesteś? – szepnęłam. Starałam się, aby mój głos brzmiał na tyle pewnie, na ile to było możliwe.
Poczułam suchość w gardle, więc zaczęłam rozglądać się za jakimkolwiek napojem. Niestety nikt nie pomyślał o tym, żeby zostawić na półce nocnej szklankę z wodą.
- Napij się – szatyn wyciągnął dłoń z cieczą w moją stronę. Nie wiedziałam, skąd wiedział, że potrzebuję tego trunku, ale w duchu mu za to dziękowałam. Chwyciłam przezroczystą szklankę i przyłożyłam ją do ust, aby nawilżyć swoje gardło. Od razu zrobiło mi się lepiej, więc spojrzałam ponownie na chłopaka.
- Słuchaj, nie mam siły na kłótnie, więc… - zaczęłam, a mój dziwnie brzmiący głos rozniósł się po pomieszczeniu. Czułam, że moje powieki odmawiają mi posłuszeństwa i chcą, abym zamknęła oczy i położyła się z powrotem spać.
- Przyszedłem tutaj po to, aby… - przerwał, aby podnieść swój wzrok na mnie i spojrzeć w moje, i tak za pewne, puste oczy – Niall dał mi ten liścik, który Harry dołączył do twojego. Napisał w nim, żebym nie martwił się, że go zraniłem, bo to on ranił samego siebie. Ja i tak wiem, że tak nie było. Mogłem coś zauważyć, pomyśleć trochę nad tym,  a nie…
Nie chciałam mu przerywać. Kiedy usłyszałam imię swojego chłopaka… serce na sekundę przestało mi bić. Przypomniałam sobie swój sen, a raczej koszmar, w którym Niall mi powiedział, żebym zapomniała o Harry’m. On naprawdę tak myślał? Chciał, żebym była tylko z nim?
-  Długo męczyłem się z myślą, że to właśnie przeze mnie on to zrobił. – kontynuował, spuszczając ze mnie swoje jasne tęczówki. Zaczął bawić się swoimi palcami – Ale w końcu doszedłem do wniosku, że to niemożliwe, bo ciebie kochał bardziej niż kogokolwiek innego. To był zwykły pech, że znalazł się wtedy w tym samochodzie. Zła osoba, o złej porze, w złym miejscu. Cher, ja… Nie chcę, żebyś myślała, że cię nie lubię. Nienawiść przyćmiła mi wszystko. Walczyłem ze sobą, czy mam do ciebie przyjść i oto jestem. Poza tym, nie wiem, co chciałabyś ode mnie usłyszeć..
Obserwowałam go i z każdą sekundą chciałam mu powiedzieć, że mu wybaczam i wszystko jest w porządku, ale nie byłam w stanie tego zrobić. Nie, świadomie oświadczam, iż ciężko będzie mi zapomnieć o tym wszystkim.
- Nikomu o tym nie mówiłam.. – zaczęłam niepewnie siląc się na silny głos, na marne jednak – Jakiś czas temu miałam sen, w którym byłam na miejscu wypadku. Widziałam jak samochód uderza o drzewo, a kiedy podeszłam do kierowcy, ujrzałam w nim… to był Harry. – czułam jak do oczu napływają mi łzy – Chciałam go uratować… starałam się otworzyć drzwi, wybiłam szybę, ale one nadal ani drgnęły. Pojazd miał za chwilę wybuchnąć, a wtedy on szepnął do mnie, żebym ratowała siebie, a jego zostawiła.
Wpatrywałam się w szklankę, którą trzymałam w swoich dłoniach, a woda w niej stała się dla mnie raptem tak bardzo interesująca, że aż zapomniałam o tym, iż szatyn siedzi naprzeciwko mnie.
- Uciekłam. – spojrzałam mu w oczy – Uciekłam. Po prostu uciekłam, zamiast ratować tego cholernego palanta.
Poczułam kłucie w gardle i po chwili zaczęłam kaszleć. Dopiero po kilku minutach uspokoiłam się i odłożyłam szklankę na nocną półkę.
- Louis, nie chcę cię okłamywać – odparłam – Nie jestem w stanie ci na razie wybaczyć tego, co robiłeś przez cały ten czas. To dla mnie zbyt wiele i nie jestem na to gotowa.
Chłopak spuścił głowę, aby po chwili spojrzeć mi w moje ciemne oczy.
- Rozumiem cię. Sam nie mógłbym wybaczyć sobie tego, co mówiłem. Wiedz tylko, że przepraszam cię.
Posłałam mu w miarę ciepły uśmiech, a bynajmniej postarałam się, aby tak wyglądał. Głowa nadal niemiłosiernie mnie bolała, więc nie do końca wiedziałam, co robię.
Szatyn wstał  i odwzajemnił mój gest. Skierował się do drzwi, a kiedy nacisnął klamkę, przypomniałam sobie o jeszcze jednej rzeczy.
- Louis? – na swoje imię, chłopak odwrócił się w moją stronę – Tworzysz z Eleanor coś wspaniałego. Nie niszcz tego jeszcze bardziej. Ona cię kocha, tak samo jak ty kochasz ją. Zadzwoń do niej. Potrzebujesz jej teraz.
- Jeśli nadal będzie chciała takiego dupka, jakim jestem to zrobię wszystko, żeby była szczęśliwa. – odpowiedział, a ja mimowolnie się uśmiechnęłam – Dobranoc, Cher.
- Dobranoc.
Wyszedł, a  ja opadłam bezwładnie na poduszkę, zakrywając się kołdrą. Zdobył się na odwagę, żeby przyjść do mnie i przeprosić, a ja mu nie wybaczyłam. A ten mój sen? Moja podświadomość wysyła do mojego mózgu dziwne przekazy. Przecież bardzo dobrze wiedziałam, że Niall nie byłby w stanie powiedzieć czegoś takiego. Cierpiał po stracie przyjaciela równie mocno jak ja, czy Liam albo Zayn.
Przewróciłam się na prawy bok, aby móc widzieć drzwi od mojego pokoju, które zostały delikatnie uchylone, a zza nich wychyliła się dziewczyna o fioletowych włosach, co wywołało u mnie zdziwienie. Dopiero po bliższym przyjrzeniu się (co w moim wypadku było cholernie trudne, zważywszy na mój stan zdrowotny), dotarło do mnie, iż to Perrie. Dziewczyna usiadła na poprzednim miejscu szatyna i poczęła się mnie przyglądać.
- Co… coś ty, na litość boską, zrobiła ze swoimi włosami? – spojrzałam na nią z wielkimi oczami, co wywołało u (starej) blondynki uśmiech na ustach.
- Eksperyment Jade. Udany, swoją drogą. – ucieszyła się Edwards – Jak się czujesz?
Więc to Thirlwall była winowajcą nowego wyglądu mojej przyjaciółki. Nie znam jej osobiście, ale kiedy już to zrobię – zamorduję ją za to. Przecież blond włosy dodawały Pezz tego czegoś, co było w niej niezwykłe!
- Głowa mnie boli, a do tego mam uczucie jakbym chciała spać cały dzień. – szepnęłam.
- To normalne przy grypie. – zauważyła Perrie – Louis wyszedł stąd jakiś taki ucieszony… coś się stało?
- Dlaczego miałoby się coś stać? – zapytałam, a widząc jej dziwny wzrok, dopowiedziałam – Przeprosił mnie, ale ja nie byłam w stanie tych przeprosin przyjąć. To dla mnie zbyt dużo jak na jeden miesiąc.
Fioletowo-włosa  skinęła mi głową i przeczesał swoje kosmyki.
- Ach, zapomniałabym! – dziewczyna wyciągnęła przed siebie dwie tabletki i mi je dała – Masz to wziąć. Takie są zalecenia lekarza.
Wzięłam od niej lekarstwa, po czym wsadziłam je do ust i popiłam wodą ze szklanki, którą uprzednio zdjęłam  z nocnej półki.
- Nienawidzę leków. – jęknęłam, kiedy pigułki powędrowały drogą pokarmową do żołądka. Perrie zachichotała tylko i wstała z fotela, aby podejść do mnie i pocałować mnie w policzek.
- Zdrowiej szybko, Cher. – szepnęła – Niall przyjdzie do ciebie za chwilę. Na razie siłuje się z Zaynem. – napotkała moje zaskoczenie w oczach – Długa historia. Słodkich snów.
Pożegnała się ze mną i wyszła z pokoju. Znowu zostałam sama ze swoimi myślami. Skąd u mnie takie głębokie, filozoficzne myślenie? Przecież do niedawna moim priorytetem było zadowolenie fanów i docenienie przez innych muzyków. A teraz? Teraz walczę z jakąś chorobą, użerając się przy tym z wściekłym Louis’em, który właśnie przeprosił mnie za swoje zachowanie, jak nauczycielkę w szkole. Narzekam na życie, a w rzeczywistości – mogło być gorzej. Życia Harry’emu nie zwrócę, ale mogę zadbać  o swoje.


~***~
Przepraszam, przepraszam, przepraszam! Miałam dodać w piątek, ale rano miałam Internet, a jak wróciłam ze szkoły to już nie, bo po co. Ugh!
Trochę zbyt naciągany? Może zbyt wymyślny i dziwny, ale jest. Wydaje mi się, że nie jest zły, ale to wam przypada ocena. Nie jestem pewna, co do swoich prac.  Najbardziej podoba mi się sen Cher, ten pierwszy. Wyszedł mi dość dobrze ;)
Bardzo długi mi ten rozdział wyszedł. Najdłuższy w całej historii tego bloga. Haha xd 10 stron, mhm, przecież to prawie nic! Taka niespodzianka, dlatego, że nie dodałam o terminie. Mam nadzieję, że niej zbyt ługi, bo miałam zrobić z niego dwa osobne rozdziały, ale doszłam do wniosku, że musiałabym przyspieszyć za bardzo czas, więc… Rozdział 11 miał zacząć się po śnie Cher z łąką i tym dziwnym czymś, ale połączone dwa, to chyba nic złego. Ojej, ale nakręciłam ;L
Loooooove, xoxo
PS NIE MAM NADAL INTERNETU, WIĘC SZYBKO KOLEJNY SIĘ NIE POJAWI :(

5 komentarzy:

  1. Mam nadzieję, że Cher szybko wyzdrowieje. I co najważniejsze, żeby nie było to coś poważniejszego.
    Te sny... Bardzo fajny pomysł. Czytając ten pierwszy byłam naprawdę przerażona.
    Co do Lou, to bardzo się ciesze, że w końcu przemyślał wszystko i przeprosił.
    Jak zwykle rozdział świetny. Czekam na kolejny z niecierpliwością :)
    Pozdrawiam x

    OdpowiedzUsuń
  2. Co tu dużo mówić ... Rozdział po prostu cudowny. Louis poznał prawdę, przeprosił Cher, zrozumiał. I tak ma być.!
    Już nie mogę doczekać się następnego :) /RealAgataP

    OdpowiedzUsuń
  3. ja tu jestem nową fanką tego opowiadania! jedyne opowiadanie o Cher i One Direction! Boże to jest takie cudowne! dziękuję Ci :* czekam BARDZO niecierpliwie na nexta <3
    @WTuszynska

    OdpowiedzUsuń
  4. Hem, hem.
    Jej, moja Cher! Mam nadzieję, że szybko dojdzie do siebie! Biedna ona!
    No, co do rozdziału do fajny, ciekawy.
    Dużo wniosły sny, które namieszały odrobinę.
    Ogólnie bardzo miło, i wiesz, że kocham Cię za Mrs. Lloyd.
    To dopiero drugie opowiadanie z jej udziałem, a jest genialna.
    Czy tylko ja tak uważam?

    Czekam na nexta i dawaj go szybciutko!

    Zapraszam do siebie:
    i-always-dream-can-come-true.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Spamuj w odpowiedniej zakładce.
Wyraź swoją opinię na temat rozdziału. Przyjmę krytykę. Przecież każdy popełnia jakieś błędy, prawda?
Zostaw swój nick z Twittera, a zostaniesz wpisany na listę informowanych.
CZYTASZ = KOMENTUJESZ.